piątek, 2 lipca 2010

"DZIADEK NA HUŚTAWCE" Renata Piątkowska

W końcu odkryłam książkę typowo nie-cukierkową. Oczywiście jest to lektura dla każdego dziecka, ale według mnie ze wskazaniem, właśnie na paroletniego chłopaka. I tego, który posiada swojego Dziadka i takiego, który go nie ma. Może się wydawać, że seniorzy w rodzinie tylko rozpieszczają i "psują" dzieci. Tak, to prawda i mają do tego pełne prawo. Tak ma być. Ale równie dobrze wychodzi im także wychowywanie wnuków, ale nie jest ono takie metodyczne, książkowe, obowiązkowe czyli rodzicielskie, tylko właśnie spontaniczne, naturalnie łagodne i wesołe. Nie pozbawione odpowiedzialności, ale równocześnie nie męczące i twarde.  Za to bardziej pobłażliwe i wyrozumiałe.


Początek książki przypomniał mi tytuł "Czy umiesz gwizdać, Joanno?", która również traktuje o przyszywanym Dziadku i jego przyjaźni z wnukiem. Witek był właśnie tym nieszczęśliwym chłopcem, który nie mógł pochwalić się nikomu swoim Dziadkiem, bo po prostu go nie miał. Smucił go brak tak ważnego w życiu każdego dziecka dorosłego przyjaciela i powiernika. Postanowił go sobie poszukać. I znalazł... za płotem. Spokojny pan Teofil nie sprawiał wrażenia człowieka ciekawego i przebojowego. Przy bliższym poznaniu jednak wiele zyskiwał, co więcej stał się wzorem i autorytetem dla nowego wnuka. Dziadek robił najlepsze na świecie melaśniki (nie mylić z naleśnikami!), potrafił naprawić każdy zegar (nawet ten ze wskazówkami i kukułką!), uwielbiał huśtać się na jabłoni (przecież tak mają wszystkie chłopaki!), nauczył chłopca odganiać zmartwienia (za pomocą chmur!), a nawet rozwiązywać konflikty z kolegami (niekoniecznie używając pieści!). Udowadnia, iż warto mieć marzenia i namawia do wysiłku, by wciąż się uczyć i poznawać świat. Czyż nie taki właśnie powinien być Superdziadek? Witek miał naprawdę wiele szczęścia. Zazdroszczę!



"- Witam mojego małego sąsiada. A kogo mi tu dziś przyprowadziłeś, Marcinku? - spytał, otwierając gościnnie furtkę.
- To Witek - przedstawiłem kolegę i musiałem go aż trzy razy szturchnąć, zanim wyjął pudełko i powiedział:
- Proszę, to dla pana.
- A to ci niespodzianka. Nie pamiętam już, kiedy dostałem jakiś prezent. - Pan Teofil oglądał pudełko ze wszystkich stron.
- Może pan w nim trzymać okulary. Sam je zrobiłem - pochwalił się Witek.
- No pięknie, ale takich ładnych pudełek nie rozdaje się ot tak, bez powodu. - Starszy pan patrzył na nas wyczekująco.
- Eee, no właśnie... - Witek wił się pod tym spojrzeniem, aż w końcu wypalił: - Bo ja chcę, żeby pan był moim dziadkiem.
- Dziadkiem powiadasz - zdumiał się pan Teofil. jego brwi powędrowały tak wysoko, że aż schowały się pod słomkowym kapeluszem, a  papugi na kolorowej koszuli wytrzeszczyły oczy i otworzyły dzioby ze zdziwienia.
- Marcin powiedział, że pan się nadaje, a do tego ma pan psa i w ogóle - tłumaczył Witek, a na potwierdzenie jego słów rozległo się donośne szczekanie.
- Warczysław, do nogi! - wydał komendę staruszek.
- Jak on się nazywa? - Witek nie wierzył własnym uszom.
- Warczysław Łobuzkiewicz - wyjaśnił pan Teofil, a widząc nasze miny, dodał: - Uważam, że żaden szanujący się pies nie chciałby nazywać się Pikuś albo Bobik. O wiele lepiej brzmi Warczysław. A Łobuzkiewicz to oczywiście nazwisko."


www.wydawnictwobis.com.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz