środa, 1 kwietnia 2015

"JEST TAKA HISTORIA OPOWIEŚĆ O JANUSZU KORCZAKU" Beata Ostrowicka


Kim był Janusz Korczak, chyba każdy z nas wie, ale kim jest teraz dla nas,- rodziców i wychowawców, to już nie każdy. To właśnie on jest autorem najbardziej uniwersalnych i najmądrzejszych, choć bardzo prostych zasad dotyczących wychowania i traktowania dzieci. Jego "prawidła" są ponadczasowe i będą aktualne także za 100 lat, bo każde dziecko mimo, że jet inne to wymaga tego samego - miłości. 
"Kochaj i da­waj przykład. "

Ten wychowawca nie odkrył niczego nowego, ale całym swym sercem, przez całe swe życie i każdym czynem udowadniał wartość szanowania najmłodszych. Na każdym kroku i w każdej sytuacji traktował je na równi z dorosłymi, pozwalając na dokonywanie samodzielnych decyzji, uczenia odpowiedzialności za nie, pozostawiając dzieciom swobodę i czas w rozwoju pasji, na samorealizację przy jednoczesnym wyznaczeniu obowiązków i bezpiecznych granic.  Powtarzał, że cokolwiek się robi, należy to robić dobrze, tak naprawdę, do końca. Praca bowiem kształtuje charakter. Kochał dzieci ponad wszystko na świecie i dążył do tego, by w ówczesnych wojennych czasach zaznały to, co powinno dać prawdziwe dzieciństwo. Dzięki temu wychowankowie Janusza Korczaka to były bardzo radosne i spokojne dzieci. 

"Kiedy śmieje się dziec­ko, śmieje się cały świat. "

Czy dziś jest możliwy taki model wychowania? W wielu domach na pewno tak, ale nie jest to łatwe, kiedy odpowiedzialność zrzuca się często, z braku czasu i chęci, na telewizję, internet czy kolegów. A oto recepta na to, by jednak spróbować:

"Szu­kaj włas­nej dro­gi. Poz­naj siebie, za­nim zechcesz dzieci poz­nać. Zdaj so­bie sprawę               z te­go, do cze­go sam jes­teś zdol­ny, za­nim dzieciom poczniesz wyk­reślać zak­res praw            i obo­wiązków. Ze wszys­tkich sam jes­teś dziec­kiem, które mu­sisz poz­nać, wycho­wać i wyk­ształcić prze­de wszystkim. "




Niniejsza książka, to podróż Babci do czasów wojny. Wzięła ze sobą swojego wnuczka, by poznał tamten świat. Ale jej opowieść nie jest za bardzo smutna czy przygnębiająca, bo dzieciństwo spędziła szczęśliwie "pod skrzydłami" Janusza Korczaka. Jego ciepło i troska choć na parę lat oszczędziła niejednej sierocie bólu i cierpienia, choć historia tego człowieka i jego Domu skończyła się tragicznie. Babcia opowiada o swoich kolegach i koleżankach, zasadach panujących u Panadoktora, jego codziennym trudzie i staraniach o pożywienie, dach nad głową, pracę dla opuszczających wspólnotę. Jasiek porównuje oba światy i żałuje, że dziś nie ma takiego Nauczyciela. Pozwalał bowiem na wiele, a dziś w szkole nie może się nawet pobić z chłopakami:-). Ilustracje Joli Richter-Magnuszewskiej są bardzo ciepłe i kolorowe nie wprowadzające nastroju grozy, niepewności czy strachu wojennej zawieruchy. Mimo to, sygnalizują samotność dzieci, ból rozstania z rodzinami, a nawet ostateczne odejście wraz z Pandoktorem. I tylko dzięki jego zrozumieniu i opiece poczuły się szczęśliwe, jak na to zasługiwały mimo straszliwego losu jaki im zgotowali dorośli. Bardzo przejmująca i zastanawiająca lekturka. Polecam!



"Przymykam oczy.
Znowu widzę Franię. Siedzi przy stole w dużej sali. Obok Różyczka. W czerwonym sweterku. Grają w domino. A wokół pełno dzieci. Jedne odrabiają lekcje, inne czytają, inne się bawią, jeszcze inne nic nie robią, po prostu siedzą. Wielki Aron wcisnął się na parapet, majda nogami i dłubie w nosie. Eeee, obrzydliwość. Pandoktor, w takim zielonawym fartuchu, podaje książkę rudej dziewczynce. Coś jej tłumaczy, a ona tak kiwa głową, aż jej się chwieje niebieska kokarda na czubku głowy. Obok dziewczynki mały chłopiec. Też rudy. Pewnie brat. Jedną ręką trzyma ją za brzeg spódnicy, a drugą - za nogawkę Pandoktora. A ten podaje dziewczynce kolejną książkę. No tak, babcia mówiła, że w Domu dzieci pożyczały książki, tak jak w bibliotece. I naraz zamieszanie. Na korytarzu bije się dwóch chłopaków.
- Trzeba powiedzieć Panudoktorowi! - wołam do Frani. - Albo pani Stefie.
- Ale co?
- No, że się tłuką.
- To Fałka i Brylek. Ale oni się wpisali do zeszytu - odpowiada pogodnie Różyczka.
- I co? - pytam. Który to już raz dziś zadaję to pytanie? 
- Bić się wolno. Pandoktor pozwala.
- Pozwala? - Patrzę ponad głową Frani. Pandoktor spokojnie się przygląda bijącym, za to Aron podskakuje, jakby go mrówki oblazły.
- Jak nie da się inaczej sprawy załatwić, to się mogą bić. Muszą to wpisać do takiego specjalnego zeszytu. Wolno bić się tylko uczciwie, chłopaki wiedzą, o co chodzi. I duży nie może bić małego - wyjaśnia Frania.
- Oj, to by wstyd był wielki - wtóruje jej Różyczka.
Nam nie pozwalają się bić w szkole ani nigdzie, a do zeszytu to mogę wpisać tylko uwagę, którą mi nauczyciel podyktuje.
Fałka i Brylek przestali się już tłuc. Nie wiem, który z nich wygrał. Patrzą na siebie wilkiem, ale uścisnęli sobie ręce na zgodę. Pandoktor do nich podchodzi, coś mówi. Spokojnie, z uśmiechem."



Wydawnictwo Literatura


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz