poniedziałek, 8 września 2014

"WAKACJE W WIELKIM MIEŚCIE" Marcin Pałasz

Wakacje się skończyły, ale to nie powód by o nich zapomnieć, wręcz przeciwnie. Wspominamy, marzymy i wciąż trudno nam zabrać się za powracające po dwóch miesiącach obowiązki. Ale, że nic nie trwa wiecznie, to i czas lata musiał minąć. Na szczęście są takie książka, jak ta. Kiedy się ją czyta to jest duża szansa przyjemnie i bez większych turbulencji przejść z czasu wakacyjnego na czas szkolny.  
Książki wakacyjne szczególnie nam się podobają. Wtedy bowiem możliwie jest prawie wszystko. Dwa miesiące wolności, swobody i podróży. Każdy przeżył na pewno jakieś przygody, mniejsze lub większe, ale były. Gdziekolwiek się jest, coś zawsze się dzieje.  I tylko w ten wyjątkowy czas gotowi jesteśmy na spotkanie z nieznanym, na więcej luzu, na trochę szaleństwa.
A jeśli ktoś myśli, że w mieście nie ma co robić, że wakacje tam spędzane są nudne, to grubo się myli. Dookoła nas dzieją się różne rzeczy i wystarczy się tylko rozejrzeć, by napotkać nową przygodę. Ta książka tego dowodzi.
Tu wszystko zaczęło się od remontu drogi. Tak, tak, od okropnego hałasu koparek i młotów pneumatycznych, co nie dawało wypocząć mieszkańcom bloku. Kto by się spodziewał, że doprowadzi to do tylu niesamowitych wydarzeń.
Bąbel, główny bohater, i jego rodzina przeżyją najbardziej niezwykłe wakacje życia. Do czego przyczyni się również świnka morska, kura i trabant. Dobry humor i świetna fabuła lektury wciągną czytelnika w ciąg zdarzeń, których zakończenia nikt się nie spodziewa. 
Polecam, zwłaszcza na chłodne, smętne wieczory jesienne.




"Przyszedłeś po serek, chłopczyku? - spytała, nieco sepleniąc. - Ale nic z tego, krowa zdechła nam w siedemdziesiątym czwartym.
- Bardzo ... bardzo mi przykro - wybąkał zdetonowany Bąbel. - Biedna krowa. Ale ja nie po krowę... to znaczy nie po serek.
- Koperek?! - kobieta podniosła rękę do ucha. - Koperku też nie ma, robactwo zjadło. Mam tylko pietruszkę, ale i ona jakaś felerna...
- Nie chcę żadnej zieleniny! - powiedział bąbel nieco głośniej, ale w tym momencie przypomniał sobie włoszczyznę. - Może włoszczyzna, ale nie taka, która ma feler!
-Seler?! Nie mam selera!
- O Boże - rzekł Bąbel beznadziejnie, widząc, że prosty na pozór zakup kury zaczyna przeobrażać się w jakiś szalony targ warzywny. - Ma pani kurę?
- Córę?! - wrzasnęła kobiecina. - Moja córka już dawno na swoje poszła! Ma męża hydraulika, ale on do Francji pojechał, na obczyznę, tam pieniądze zarabia i przysyła jej co miesiąc!
- Ale ja nie przyszedłem do pani córki...! - jęknął Bąbel, czując, że sytuacja chyba wymknęła się spod kontroli.
- Ogórki?! Małe w tym roku, nie polecam, chyba, że do kiszenia, to dadzą radę...!
-Kura! - wrzasnął w końcu Bąbel, wymachując koszykiem. - Potrzebna mi jest kura! KURA!!!
- I czego tak krzyczy - obraziła się kobieta niespodziewanie. - Toć głucha nie jestem, słyszę dobrze. A w ogóle to się zastanów, czego ci trzeba. Najpierw pytasz o serek, potem o koperek, seler, ogórki... Trzeba było od razu mówić, że potrzebujesz kury. Mam jedną. Utrapienie z tą kurą, że hej...! No mówię ci, skaranie boskie. Kurę chcesz kupić?
-Kurę.A czy ona jest ekologiczna?
Kobiecina podrapała się pogłowie.
- No ja tak myślę, że zoologiczna, bo to ptactwo przecież. A na co ci ona?
- Na rosół."


Wydawnictwo BIS


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz