sobota, 3 stycznia 2015

"DASZ RADĘ, MARCELKO" Marcin Pałasz


Które dziecko nie marzy o posiadaniu  własnego zwierzaka w domu? O małym piesku, chomiku czy o kocie. Wielu rodziców po prostu spełni życzenie, ale mama Marcelki jednak mówi ciągle: nie. Dziewczynka bowiem nie jest zwykłą córeczką. Ma chore nogi po wypadku, więc obowiązki opieki nad pupilem spadłyby niestety na zapracowaną mamę. Nic jednak nie dałoby małej bohaterce książeczki więcej radości niż zabawa ze szczekającym przyjacielem. Tym bardziej, że w szkole nic dobrego również jej nie spotyka. Grupka wyniosłych koleżanek dokucza i przezywa każdego dnia. Nikt nie pomaga, ani nie broni Marcelki. Każdy boi się złośliwej Nikoli. Kiedy jednak po namowach lekarza mama godzi się na psa, dziewczynka nabywa więcej odwagi i pewności siebie. I nawet bardzo przykra przygoda w parku nie łamią ducha naszej dzielnej dziewczynki. Okazuje się nawet, że są wokół Marcelki koledzy i koleżanki wspierający ją. Z cienia wychodzi Maciek, który od dłuższego czasu planował, jak zdemaskować złe intencje klasowej złośnicy, ośmieszyć ją i ukarać. Bardzo ciepła, mądra i optymistyczna opowiastka. 


"Leżała na boku i myślała.
Dlaczego to wszystko jest właśnie tak, jak jest? Dlaczego to ona musi chodzić o kuli, boli ją chora noga i śmieją się z niej Nikola oraz jej przyjaciółki...? Dlaczego to właśnie w nią, jeszcze gdy była w przedszkolu, wjechał tamten samochód prowadzony przez złego kierowcę? Przez to wszystko czasem - choć niezbyt często! - zdarzało jej się pomyśleć, że to z tego powodu mama nie jest całkiem szczęśliwa. Bo przecież gdyby nie tamten wypadek, gdyby nie lekarze, którym trzeba było płacić dużo pieniędzy, tata nie musiałby pojechać daleko do pracy, hen! - aż za zimne Morze Północne, gdzie pracował na platformie i wiercił dziury w morskim dnie, szukając ropy naftowej... Gdyby nie jej chore nogi, mogłaby robić w domu dużo więcej: wynosić śmieci, zmywać naczynia po obiedzie lub kolacji, a może i odkurzać. Niektóre jej koleżanki przecież już to robiły, pomagając swoim mamom!
A ona...? Nawet podczas wspólnych zakupów mama musiała iść powoli, by Marcelka mogła za nią nadążyć. Nigdy nic nie mówiła, nie poganiała jej, ale czasem Marcelka po prostu czuła, że mama się śpieszy, ale... ale nic nie dało się  z tym zrobić.
To były takie złe myśli, które zjawiały się czasem i nic nie można było na to poradzić. Babcia Aniela, której kiedyś zwierzyła się ze swoich zmartwień, przytuliła ją wtedy mocno i szepnęła do ucha: "Mój aniołku, jak ja się cieszę, że nie stało ci się nic gorszego...! Niektórzy mają gorzej, wiesz o tym?". I Marcelka wiedziała, oczywiście. Ale w szkołach patrzyła na tych, mieli lepiej: mogli biegać, skakać, grać w klasy... i było to dla nich tak oczywiste, że nawet nie potrafili się tym cieszyć. Bo nigdy nie musieli kuśtykać o kuli. 
Marcelka czuła się niepotrzebna. A nawet gorzej - czuła, że przeszkadza: przeszkadza mamie, która traciła przez nią zbyt wiele czasu, to przez nią wyjechał tata, to przez nią pani bibliotekarka codziennie przychodziła na parter, do jej klasy, by spytać ją przyjaźnie, jaką książkę przynieść następnym razem. w przyszłym roku w szkole ma być już specjalna winda dla dzieci takich jak ona, ale na razie windy nie było..."



Wydawnictwo BIS


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz