wtorek, 24 stycznia 2012

"GUPIKOWO" Monika Kowaleczko-Szumowska


Nie zdawałam sobie sprawy z tego jaką radością może być posiadanie akwarium. Może dlatego mimo uszu puszczałam ciągłe prośby swoich dzieci o to, by kupić i hodować w domu rybki. Czyli dokładnie tak jak w książce. Ale od początku. Oczywiście całkowicie zielonej i nieznającej tematu  tytuł lektury nic mi nie mowił. Gupikowo? Co to może być? Nawet okładka nie nasuwała mi  pomysłu o czym może traktować ta książka. W miarę zapoznawania sie z fabułą, książka wciągnęla mnie na dobre, nie tylko za sprawą samych bohaterów i ich przygód, ale przede wszystkim - samych gupików, czyli... rybek. Sama byłam zdziwiona, jak bardzo   ciekawa była dla mnie opowieść o tym jak dzieci pielęgnowały i troszczyły się o te stworzenia. Wiedziałam, to znaczy przypuszczałam, ile może być pracy i poświecenia przy tym zajęciu, co stanowiło dla mnie pierwszorzędny argument w odmawianiu dzieciom założenia hodowli rybek. Nie sądziałam jednak, że zajęcie to może stać się równie wielkim źródłem szczęścia, radości i spełnienia! To właśnie emanuje z tej książki. 
Cała rodzina bohaterów od podstaw dowiaduje się jak przygotować akwarium, wodę i potrzebne urządzenia oraz gdzie i jakie  kupować rybki. Wszyscy również bardzo przywiązują się do nowych mieszkańców domu, przeżywają choroby rybek, ataki żałobniczek czy śmierć podopiecznych. Wszystko to okraszone jest dużą dozą dobrego humoru, śmiesznych sytuacji. Bogate osobowości Zosi, Marysi, Mikołaja, Wojtka oraz ich opiekunki Madzi nie pozwolą się nudzić czy smucić. Zdarzyło się, że wodę wraz z rybkami Mikołaj wlał do ubikacji, kilka razy zgubił lub zniszczył legitymację, wymigiwał się od nauki, mimo to świetnie zdał do gimnazjum. To tylko kilka przykładów. Świetnie dograne rodzeństwo potrafi razem przezwyciężać trudne chwile, a także walczyć o wspólne dobro rodziny i rybek. Polecam każdemu!



 "Następnego dnia zapakowałam Ogonka do słoika po dżemie truskawkowym, wypełnionym wodą z mojego akwarium, i pojechaliśmy. Tym razem byłam przezorna i zabrałam dla Mikołaja komiks. Komiksy działają na niego jak leki zwiotczające mięśnie: nieruchomieje i pogrąża ie w lekturze. Z korzyścią dla siebie i pozostałych pasażerów.
Z ulgą otworzyłam drzwi znajomego sklepiku akwarystycznego. Sprzedawca musiał nas poznać, ponieważ odruchowo położył dłoń na słoiku z tarantulą.
- Gupiki nam umierają - powiedziałam ze smutkiem i postawiłam na ladzie Ogonka w słoiku po dżemie. - Mam tego dość.
- Wszystkie umrą.
Nie ma co, kolejny entuzjasta akwarystyki.
Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Kolorowe samce - pokiwał głową, oglądając Ogonka. - Gupiki hodowane w Azji poddaje się modyfikacjom genetycznym dla uzyskania pięknego koloru płetw, bez względu na skutki uboczne.
- Gupik made in China? - zainteresował się  Mikołaj, studiując tarantulę przez szkło.
- Mają się dobrze sprzedawać, a nie żyć długo i zdrowo. Są tak mało odporne, że zdychają nawet z powodu wymiany wody.
- Jest na to jakieś lekarstwo? - zapytałam. Myśl, że śmierć Trópka i zły stan Ogonka nie były ani moją winą, ani ani zwiastunek zarazy, przyniosła mi ulgę.
- Nie ma.
Wybałuszyłam oczy. Tego się nie spodziewałam.
- Jeśli macie jakąś zdrową samiczkę, to cała hodowla się odrodzi i będziecie mieli własne gupiki.
- Mamy mnóstwo narybku.
- Przynieście. Wymienimy się.
Ucieszyłam się bardzo, ponieważ to rozwiązywało problem przeludnienia Gupikowa.
- Jakie pan bierze? - zapytałam.
- Najchętniej dzikie.
- DZIKIE? - wykrzyknął Mikołaj. - A skąd mamy je wziąć? Upolować?
- Dzikie gupiki żyją w Ameryce Południowej. W warunkach hodowlanych rodzą się z dzikich samiczek i dzikich samców.
- Ma pan dzikiego?
- Tak - powiedział sprzedawca i podszedł do jednego ze swoich akwariów. - Ten.
W porównaniu z hodowlanymi gupikami dziki był mały i niepozorny. Miał przezroczystą płetwę ogonową, z koloru pozostały mu jedynie dwie krótkie czerwone pręgi na ciele i kilka czarnych kropek.. Poruszał się natomiast bardzo zwinnie i zadziwiająco szybko. Mikołaj stał jak zaczarowany."



Wydawnictwo BIS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz