piątek, 9 września 2011

"SPOKO! TO TYLKO RODZINKA" Augustyn Szczawiński



Można powiedzieć, że to polska wersja Mikołajka. Tyle, że przygody Szymona są o wiele ciekawsze i śmieszniejsze, bo to nasza polska, choć czasem smutna rzeczywistość. Chłopiec ciągle powtarza, że rodzina jest trudnej sytuacji materialnej, bo mama jest nauczycielką, tata zaś pracuje jako ratownik medyczny, a mógł być lekarzem. Szkoła i dom ciągle dostarczają wielu sytuacji do żartów i zamyśleń. Nie inaczej jest w tej książce. Ojciec Szymka niezłomnie dąży do zdobycia większej gotówki, a tym samym poprawy finansów w domu. Wpada na różne pomysły, które realizuje z synem, przygotowując go do prawdziwego życia. Będzie więc epizod z radiem i gazetą oraz przygoda z teleturniejem w telewizji. Założenie firmy oraz szukanie nowego samochodu i domu dostarczą wielu pozytywnych wrażeń. Fabuła udowadnia, że to własnie dorośli często zachowują się jak dzieci, a świat wcale nie jest taki zły i ponury jak się może wydawać. Rodzinie Szymona zacznie wreszcie powodzić się lepiej i to nie tylko zasługa większych pieniędzy. Wiele perypetii, wartka akcja i niebanalny humor sprawiają, że książkę czyta się jednym tchem. Cała rodzina będzie się świetnie bawić!  Polecam! 




"Dziś po szkole nie poleciałem do biblioteki z Mattim, tylko siedziałem w pokoju i poprawiałem zeszyt do religii, to znaczy zamazywałem wszystkie pistolety i karabiny, które narysowałem na marginesach i na okładkach. Ksiądz proboszcz zawsze każe pokazać zeszyt. Karabiny mogłyby się księdzu nie spodobać, chociaż odwzorowywałem je bardzo dokładnie i dodałem swój znak - błyskawicę. W ogóle myślę, że gdyby Pan Jezus z apostołami miał takie na przykład AK 47, tysiąc pocisków na sekundę, albo na minutę, w każdym razie bardzo dużo, to szybko zaprowadziłby porządek na całym świecie; nikt by im wtedy nie podskoczył, nawet rzymskie legiony.
- Ale przecież w tym roku chodzi wikary! - powiedziałem. - To muszę zamazywać?
Mama odpowiedział, żebym nie krzyczał, gdy do niej mówię, nie klepał siew czoło jak ojciec i jak nie chcę zamazywać, to mogę zakleić.
Po naszym bloku zawsze chodził ksiądz proboszcz, ponieważ jest to trudne środowisko, tylko my jesteśmy porządną rodziną katolicką, i ksiądz Roman nie dałby rady, bo jest za młody.
Ksiądz proboszcz najpierw odwiedzał panią Romę, która na jego przyjście zapalała kadzidełko goździkowe. Potem szedł do nas, żeby odpocząć, a następnie do pana Zenka, który tłumaczył, że on to się może pomodlić w domu, za darmo, nie musi chodzić do kościoła. i pytał proboszcza, dlaczego proboszcz jeździ rodzinnym vanem, czy może już znieśli celibat?
Od pani Romy ksiądz wychodził, pachnąc goździkami, a od pana Zenka - czerwony i spocony."


Wydawnictwo Kefas
Warszawa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz