czwartek, 16 kwietnia 2015

"WOJNA NA PIĘKNYM BRZEGU" Andrzej Marek Grabowski




Tysiące dzieci w wieku szkolnym zaskoczyła wojna. Uczniowie dotychczas zajmujący się tylko nauką, zabawą na podwórkach i robieniem sobie nawzajem żartów w jednej chwili stali się świadkami największej w historii ludzkości tragedii. Musieli szybko dojrzeć, przewartościować sobie cele i sens życia, by w wieku kilkunastu lat stać się młodymi, ale i bardzo odważnymi żołnierzami gotowymi do walki z hitlerowcami. Nie myśleli o śmierci czy porażce, po prostu robili swoje, nie poddając się nakazom, zakazom i niewoli. Pomagali dorosłym, ale i sami organizowali się w grupy inicjując samodzielne akcje zbrojne. To niezwykłe jak zmobilizowani i zmotywowani mogą być ludzie. Wojna nie tylko wydobywa złe, ale również i dobre cechy charakteru. Takie opowieści jak ta o tym świadczą. Warto do niej się sięgnąć, by nie zapomnieć o ofiarach i poświęceniu bohaterów tamtych czasów. Dzięki temu teraz możemy żyć w pokoju. Trzeba to uzmysławiać nowym pokoleniom, by szanowały wolność i swobodę.
Krysia i jej przyjaciele musieli szybko dostosować się do nowej wojennej sytuacji. Ich dramatyczne przeżycia, niebezpieczne przygody to niezwykła historia dla nas, a dla nich codzienność. Tym bardziej fabuła wciąga i nie pozwala się oderwać od czytania. W ich życiu obecna była również miłość, zdrada czy zazdrość. Nasza bohaterka zakochała się w Jurku, ale nie dane było im być ze sobą do końca życia. Praca, nauka, walka, śmierć, wszystko to składało się na biografię każdego ówczesnego człowieka. Wielką ich zasługą było godzenie tego razem, podporządkowanie się celom wyższym  oraz umiejętność powrotu do normalnego życia po zwycięstwie. Polecam!



"Wreszcie przyszła wiadomość od taty! Szczęśliwie nic złego mu się nie stało. Był cały i zdrowy. Dostał się do niewoli i przebywał na terenie Niemiec w obozie dla oficerów, tak zwanym oflagu. Ależ się ucieszyłyśmy! Tata podał nam adres obozu, więc zaraz napisałyśmy długi list, do którego włożyłyśmy nasze fotografie. Ja dałam mamie do wysłania zdjęcie, na którym trzymam przy uchu słuchawkę telefonu. Napisałam tacie, że kiedy spojrzy na to zdjęcie, będzie mógł sobie wyobrażać, że rozmawia ze mną prze telefon. Oczywiście spodziewałyśmy się, że wojna wkrótce się skończy i tata wróci do domu...
Niestety, zarobki Zosi oraz mamy nie wystarczały na utrzymanie naszej czwórki i Muszki. Dlatego mama postanowiła wynająć jeden z pokoi. Od tej pory przez mieszkanie przewinął się tłum lokatorów. Niektórzy wprowadzali się na miesiąc, inni na pół roku.
Jednym z tych, których najlepiej zapamiętałem, był pan Stefan.
Pan Stefan był niewysoki, grubiutki i zawsze elegancko ubrany. Jak twierdził, pochodził z Radomia, a do Warszawy przeniósł się, bo dostał tu pracę. Oczywiście mamusia o nic go nie pytała, bo w wojennych czasach każdy mówił tylko tyle, ile chciał powiedzieć. Praca pana Stefana musiała być świetnie płatna, bo kupował dużo dobrego jedzenia i pijał prawdziwą kawę, która była bardzo droga i trudna do zdobycia. Czasami częstował mamę, która kawę po prostu uwielbiała. Co jakiś czas dawał nam w prezencie czekoladę lub bardzo smaczne, niemieckie konserwy mięsne.
Nasz dozorca, pan Kureczko, który wiedział wszystko o wszystkich, pewnego dnia szepnął mamie, że pan Stefan to szemrany gość. Podobno działa w szajce, która okrada niemieckie pociągi jeżdżące na front z zaopatrzeniem dla wojska. Mama zastanawiała się, czy nie poprosić pana Stefana, żeby się wyprowadził, ale doszła do wniosku, że okradania Niemców właściwie jest działalnością patriotyczną."




Wydawnictwo Literatura


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz