środa, 18 stycznia 2012

"KLINIKA MAŁYCH ZWIERZĄT W LEŚNEJ GÓRCE" Tomasz Szwed


Gdyby opieka zdrowotna w świecie ludzi była tak dobrze i uczciwie zorganizowana jak u bohaterów tej książki, ludzi, to gwarantuję, że nie byłoby żadnych problemów z dostaniem się do specjalisty, żadnych kłopotów z pieniędzmi, zero kolejek i czekania. Marzenie!



 Ale jest niestety inaczej, a szkoda, bo to co opisuje ta lektura zasługuje na medal. Klinika, pogotowie, apteka, sale chorych, recepcja, stomatologia, chirurgia , ich praca to wzór do naśladowania. Niby to samo co u ludzi, a jednak inaczej. Pełna profesjonalizmu i troski opieka ordynatora kliniki profesora Borsuka, pani doktor pediatry Łasiczki, anestezjologa Susła, pani stomatologa Wiewiórki Gryzeldy, niejednego zwierzaka uratowały od niechybnej smierci. Tu nie nie ma kłótni czy walki między mieszkańcami lasu, a wszelkie kłopoty to tylko i wyłącznie "zasługa" człowieka. Zadławienia i zatrucia jedzeniem ludzkim, skaleczenia przez sidła, druty i wnyki. I wiele innych. Warto się zastanowić.



Jesteśmy także świadkami szczęśliwego odnalezienia niewidzianej od dzieciństwa siostry pani Kociczki z recepcji oraz otwarcia Zakładu Przyrodoleczniczego. Zwierzęta będa tam korzystać z kąpieli błotnych, basenów do kąpieli leczniczych. Będą tam pracować wykwalifikowani rehabilitanci, hydroterapeuci. Ciepła i wesoła książka. Warto się z nią zapoznać by poznać, co mogą myśleć i czuć zwierzęta. One także, mimo strachu, zafascynowani są człowiekiem, do tego stopnia, że tworzą swoje latawce z twarzami ludzi, traktując ich jak swoich podopiecznych.



"Pracujący na licznych dyżurach doktor Suseł, uczący się po nocach, wiecznie zmęczony, właśnie zasnął na siedząco, kiedy jego jedna łapka niosła igłę do pudełka, a druga akurat to pudełko trzymała. Igła wbiła się w palec.
I tu nastąpiła katastrofa. Doktor Suseł upuścił pudełko na słój z gazikami i wacikami. Słój gruchnął na białe kafelki i roztrzaskał się w drobne kawałki, a waciki jak małe kulki śniegu wzbiły się wysoko i miękko opadły na posadzkę. Przestraszony Suseł podskoczył i tylną łapą kopnął w szklaną półkę z równiutko ułożonymi narzędziami do zabiegów. Narzędzia przez chwilę leciały w powietrzu, ciągle jeszcze równo ułożone. teraz i one uderzyły w podłogę, a niektóre z nich odbijały się jeszcze od posadzki, przeraźliwie dźwięcząc. W ciszy, jaka poźniej zapadła, słychać było tylko mruczenie sprężarki w gabinecie dentystycznym.
Doktor Suseł zamarł z zaciśniętymi powiekami, z bolącym palcem w pyszczku i zawisłą w powietrzu tylną łapą. profesor Borsuk stał z otwartym ze zdumienia pyszczkiem, a pan Wrona, też z otwartym dziobem, zasłaniał skrzydłem leżącego na kozetce synka, który wyglądał zza piór ojca ogromnymi oczami.
Pan Suseł wolniutko opuścił łapę na podłogę.
- Tak, no cóż...- powiedział profesor Borsuk.
Podniósł z podłogi jeden wacik, przyjrzał mu się z uwagą i delikatnie położył na biurko. Otworzyły się drzwi i do gabinetu weszła pani Łasiczka, doktor pediatra, ulubienica wszystkich maluchów z Lasu, Łąki i Pola. 
- Co tu się dzieje?! - wyszeptała, rozglądając się wkoło.
- Ukłułem się w palec...- płaczliwie zaskamlał Suseł, wyciągając do niej łapkę. - Już teraz wiem, że to boli, kiedy się robi zastrzyk, a ja zawsze mówiłem dzieciom, że to nie boli, że to tak, jakby Muszka ugryzła - prawie szlochając, żalił się doktor Suseł."



Wyd. BIS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz