Uwielbiam książki Pawła Beręsewicza.
Przepadam za Ciumkami, Kaśką Kwiatek i Julką Maj oraz ich przygodami. Ta
książka zaś mocno mnie zaskoczyła, ale pozytywnie. Zaczyna się rozdziałem, który
może wprowadzić pewien niepokój, a nawet zniechęcić. Muszę to przyznać, bo
miałam ochotę odłożyć dalsze czytanie. Zrozumiem więc, jeśli również
odniesiecie się do niej sceptycznie po zapoznaniu się z początkiem.
Niepotrzebnie.
Dalsza część również odbiega od
dotychczasowego schematu pisania pana Pawła. Ale dzięki temu właśnie, jest taka
ciekawa. Bardzo daleka retrospekcja sięgająca narodzin bohatera zapoznaje nas
nie tylko z życiorysem Staszka Tondery, ale historią rozwijającej się u niego
"pasji" posiadania pieniędzy. Forma pamiętnika daje możliwość dogłębnego
poznania bohatera, jego motywów działania i towarzyszących temu uczuć. Fabuła
mobilizuje nas do zastanowienia się i niejako popycha do odpowiedzi na
najważniejsze pytania dotyczącego naszego "być czy mieć". Co i jak robić
by „kasa była” i nigdy się nie kończyła. Pomysłów jej zdobycia jest wiele.
I tylko wyobraźnia oraz wiek nas tak naprawdę ograniczają, jak się okazuje. Książka
jednak pokazuje różnicę pomiędzy dostępnymi źródłami jej zdobywania, co stanowi
o statusie takiego zarobku, może to być bowiem: kasa albo pieniądze. To
powoduje, że od dziecka mamy wybór, ale nawet wraz z upływem czasu, a więc
naszym dorastaniem, on wcale nie staje
się prostszy.
Bomba w kluczyku, przeterminowane jogurty, różowa świnia, samochód za 1 zł, karta pływacka w bankomacie, potłuczona wydmuszka z jaja gęsiego, fałszywa laweta i znak drogowy to tylko niektóre szczegóły składające się na prześmiewczą fabułę ironizującą jakże konsumpcyjny dziś świat.
Powieść ta, okraszona wielką dozą humoru, groteską i zabawą, nie da się
łatwo zapomnieć. I dobrze, bo nauka z niej płynie wielka, i to nie tylko dla
młodych.
Niezwykle wartka akcja wciąga tak głęboko,
że nie sposób się oderwać od lektury, a goniąca akcja nie pozwala na zwolnienie
tempa czytania. To rodzi stan ciągłej potrzeby zaspokajania ciekawości i jak
najszybszego dotarcia do ostatniej strony. Prolog napędza wyobraźnię i determinuje ją do wymyślania różnych scenariuszy zakończenia, ale epilog… i tak Was zaskoczy.
Gwarantuję. Szczerze polecam.
"Z Bankomatu wystawały czyjeś nogi w dżinsach i czarnych półbutach! Buty stały na szarych kaflach podłogi obok przepastnej torby z narzędziami, a górna część ciała właściciela dżinsów ginęła w czeluści ziejącej za odsuniętym teraz fontem. Chwilę później z czarnej jamy jak z paszczy lwa wychyliła się góra dżinsowego kombinezonu i głowa w pomarańczowej czapeczce z daszkiem.
- Jasny gwint! - zaklął poskramiacz bankomatów.
- Zepsute? - zapytała mama zmartwionym głosem.
- Mamo, ja mam pieniądze - szarpnąłem tym razem za jej rękaw.
Poskramiacz bankomatów wyglądał na bardzo rozgniewanego.
- Jakbym takiego wandala dorwał...- mruknął, pozostawiając resztę wyobraźni słuchaczy. - Co komu do głowy strzeliło, żeby coś takiego pakować do bankomatu.
- A co to jest? - zaciekawiła się mama.
Człowiek w kombinezonie wzruszył ramionami i rozprostował złożoną na cztery tekturkę.
- Stanisław Tondera - przeczytał. - To chyba karnet z tego basenu. Pewnie jakieś smarkacze się bawiły.
Mama z dezaprobatą pokręciła głową i dopiero potem pobladła, tchnięta jakimś złym przeczuciem.
- Jaki Stanisław? - zapytała.
- Mama, chodźmy już, bo Krzysiek jest głodny - powiedziałem. - Ja mam pieniądze.
- Jak to masz pieniądze? Skąd masz pieniądze? Zaraz, zaraz, jaki pan powiedział? Jaki Stanisław?
- Ton-de-ra - ostrożnie przesylabizował facet w czapeczce i wręczył mamie mają basenową legitymację.
Mama przez chwilę patrzyła mętnym wzrokiem to na połamaną tekturkę, to na mnie, i tak kompletnie nic nie rozumiała, że aż ją to zmęczyło i musiała usiąść na drewnianej ławeczce. Wyciągnąłem z kieszeni zwitek zmiętych banknotów i położyłem mamie na kolanach.
- Nie martw się, mamo - powiedziałem cicho. - zdobyłem pieniądze.
Słowa te, zamiast pocieszyć mamę, wprawiły ją w jeszcze większe roztrzęsienie.
- Ja nic nie rozumiem! - krzyknęła. - Możesz mi to jakoś wytłumaczyć?
No to wytłumaczyłem najlepiej, jak umiałem. Że chciałem przebłagać Bankomat, że przyszli dobrzy ludzie, że wspomniałem o naszych kłopotach z pieniędzmi, że jakiś pan się zlitował, że inni też się dorzucili, że grubego wessało, że lepiej tam nie podchodzić...
- I widzisz? Udało się - zakończyłem z uśmiechem - Starczy nam na kolację?
Mama oddychała ciężko jak po maratońskim biegu i patrzyła na mnie z coraz większym przerażeniem.
- Możemy iść po bułkę? - miauknął Krzysiek zupełnie bez wyczucia i przez to największą część początkowego impetu musiał wziąć na siebie.
- Uspokój się, żarłoku! Nie jesteś sam na świecie! - wściekłą się mama, ale dalszy ciąg był już do mnie. - Czy ty chcesz mi powiedzieć, że wyżebrałeś te pieniądze od ludzi?
Słowo "wyżebrałeś" było dla mnie czymś nowym, ale ton, z jakim zostało wypowiedziane, wskazywał, że to coś wstrętnego, więc na wszelki wypadek poczułem się dotknięty.
- Wcale nie wyżebrałem! - burknąłem obrażony. - Sami mi dali.
- Rany boskie! - mama złapała się za głowę. - Stasiu, tak nie wolno! Dlaczego...? Co ci strze...? Musimy to jakoś oddać. Kiedy to było? Kto to ...?
Po raz pierwszy w życiu przyszło mi do głowy, że mam nie ma zielonego pojęcia, co robić. Nie bardzo rozumiałem, o co chodzi, ale w korytarzu prowadzącym do dużego supermarketu zobaczyłem znajomego pana z zielonym polarze, więc powiedziałem:
- O! To tamten pan był! To on mi pierwszy dał pieniądze.
- Ten z czarną tobą? - upewniła się mama i ruszyła w kierunku mężczyzny z taką energią, że tamten chyba trochę się przeląkł.
- To pan dał mojemu synowi pieniądze? - spytała.
- Tak, ale więcej nie mogę już dać - sucho odparł tamten i omijając osłupiałą mamę, szybkim krokiem poszedł w stronę parkingu."
Wydawnictwo Literatura
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz