czwartek, 18 grudnia 2014

"LICENCJA NA ZAKOCHANIE" Marcin Pałasz

Czy można gdzieś otrzymać licencję na zakochanie? O ile łatwiejsze byłoby, zwłaszcza dla nastolatków, przejście tego czasu, gdyby można było wykupić pozwolenie i recepturę na to uczucie. Z humorem, żartem i pobłażliwością autor przestawia historię pewnej bardzo młodej pierwszej miłości. To co przeżywają bohaterowie, dla nich samych czasem jest bolesne, niezrozumiałe, ale przecież najpiękniejsze na świecie. O tym jednak przekonają się znacznie później. Teraz liczy się to, że jest dziewczyna, która podoba się dwóm chłopcom. Każdy inny i zarazem, na swój sposób, interesujący. Lutka traktuje Gucia jak przyjaciela, a Piotrka jako nowego intrygującego znajomego. Obaj więc rywalizują na słowa, a swoim zachowaniem nieraz powodują śmieszne  wpadki. To jednak ma również dobre strony, bo dla dziewczyny zmieniają się na lepsze i dojrzewają. W końcu  zdają prawdziwy sprawdzian z uczuć, gdy w sytuacji zagrożenia wykazują się odwagą i hartem ducha. Lutka zaś rozdarta między kiełkującym uczuciem do jednego z nich, a przyjacielskim oddaniem wobec drugiego, nie jest w stanie dokonać jednoznacznego wyboru. Ma jednak czas na przemyślenia i ostateczne decyzje. Ciepła, optymistyczna fabuła w sam raz na święta dla każdego "małolata". 




"Po kolejnej rozmowie z Lutką, podczas której radośnie zgodził się odwiedzić wraz z nią i Piotrkiem tajemnicze ranczo, dostał nagłego ataku paniki, na którą nie pomogło nawet wyobrażenie sobie samego siebie w roli Chucka Norrisa.
Dziesięć minut później do łazienki  zapukała babcia.
- Guciu, kiedy wreszcie wyjdziesz? - spytała dość niespokojnie.
- W przyszłym tygodniu - dobiegła ponura odpowiedź z wnętrza. - Do tego czasu możecie mi zostawiać posiłki przed drzwiami.
- Guciu, przestań się wygłupiać! - zażądała babcia kategorycznie. - Bo jak nie wyjdziesz, to... to...
- To co?
- To wezwę emerytowanego pułkownika Wścibejko i poproszę o interwencję! - zagroziła najstraszniejszą rzeczą, którą mogła wymyślić na poczekaniu.
- To wezwij. I tak nie wyjdę.
- Już wiem - rzekła złowrogo łagodnym głosem. - Ugotuję zupę ogórkową i zrobię sznycel po wiedeńsku, taki z jajeczkiem na wierzchu i domowymi frytkami, a potem będę to jadła tu, pod drzwiami, i głośno komentowała, jakie to pyszne. Co ty na to?
Z wnętrza łazienki dobiegło głośne burczenie, wydobywające się najwyraźniej z Guciowego brzucha. Po chwili coś w środku zaszurało i drzwi uchyliły się lekko.
- To się nazywa sadyzm - oznajmił posępnie Gucio, z godnością opuszczając łazienkę. - A ja mam problemy żołądkowe. To pewnie z nerwów. Jutro jadę na ranczo i prawdopodobnie będę ujeżdżał dzikie konie.
- W Polsce dość trudno spotkać dzikie konie - zauważyła babcia, wchodząc do łazienki. - Jeśli już, to gdzieś w rezerwatach, ale na pewno nie pod Wrocławiem, uwierz. Ranczo, powiadasz? A co z okulistką?
- Musimy przełożyć na pojutrze - westchnął Gucio. - Bo jedziemy koło południa , więc do okulistki nie zdążę. Babciu, powiedz mi, co można robić na ranczo poza jazdą konno?
- Nie mam pojęcia - wyznała babcia. - Nigdy nie miałam przyjemności być na żadnym ranczu. Jeśli jednak jest tam trochę trawy i parę drzew, to możecie zrobić ognisko.
- Jestem na diecie - przypomniał Guciu z wyrzutem. - A kiełbasa z ogniska...
- Mogą być też ziemniaki z ogniska- przerwała mu babcia zachęcająco. - Nikt ci nie każe jeść kiełbasy. Nie bój się, od ziemniaków tak od razu nie przytyjesz. Weźmiesz parę sztuk i będziesz miał co robić, nie martw się!"


Wydawnictwo Literatura


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz