środa, 12 listopada 2014

"MISIA RZĄDZI" Beata Ostrowicka



Michalina Klepacz to gimnazjalistka jakich pewnie wiele jest w szkołach. Wyróżnia się jednak temperamentem, stylem ubierania i wysoką samooceną. Powiecie, że to dobrze. Owszem, ale kiedy sama zaczyna decydować o tym co jest dobre, a co złe, kto jest bardziej wartościowy w klasie, a kto nie wart uwagi, to robi się już mniej optymistycznie. Bohaterka bardzo rozrzutnie obdarza każdego kłamstwami na temat swój, znajomych i wszystkiego dookoła. Bardzo jej się to podoba, bo pozwala według Michasi, kontrolować sytuację i ludzi. Nic bardziej mylnego. To pozorne "rządzenie" światem wciąga dziewczynę w coraz poważniejsze kłopoty. Na początku nie zdaje sobie z tego sprawy, ale przykra przygoda z niby przyjaciółką otwiera w końcu bohaterce oczy. Zagubienie się gimnazjalistki w pętli niekończących się kłamstw  nie jest niczym nowym w dzisiejszych czasach. Za to jej rozpaczliwe szukanie pomocnej dłoni i pocieszenia to wątek niezwykle ważny i potrzebny. Pomimo otaczających bohaterkę bliskich, nauczycieli, przyjaciół, nikt niczego nie zauważył. To bardzo smutne i przykre. Zarówno zabiegani dorośli jak i zainteresowani czymś innym znajomi, bagatelizują narastające problemy. Żadna z osób z otoczenia Michaliny nie ma czasu na rozmowę i chwilę uwagi. Ona sama, do pewnego czasu bardzo pewna siebie, uważała, że nie potrzebuje żadnej pomocy. Stworzyła własny świat, w którym czuje się dobrze. Ucieka do niego udowadniając swoją ponadprzeciętność i świetne radzenie sobie w życiu. Wszyscy widzą szczęśliwą, wesołą, a nawet zakochaną Miśkę. Ale czy na pewno tak jest? Czy to nie jest tylko maska? Jak długo można udawać i oszukiwać ciągle wszystkich, łącznie z samą sobą ? Na szczęście epilog daje nadzieję. Pokazuje, że młodzi ludzie są bardzo mądrzy, a odpowiednie ich potraktowanie i zmobilizowanie pomoże dojrzeć do podejmowania właściwych decyzji.

                                                 

"Do budy idę tylko dlatego, żeby nie siedzieć w domu nie zadręczać się czarnymi myślami. A w budzie nie ma Mikołaja, albo jest, tylko się przede mną ukrywa, i nie ma Wypławki. Gdy do niej dzwonię, chrypi, że jest przeziębiona. Humor mam taki, że chętnie bym kogoś zagryzła. Najchętniej własną matkę.
Po szkole gnam do Babi. Nie mam ochoty na podgrzewanie obiadu, wolę podpytać jeszcze o mojego ojca. Babi na mój widok uśmiecha się rozpłaszczonym serduszkiem. Dzisiaj jest ubrana w różne odcienie brązu.
- Dzień dobry, Michalino. Nastrój cie się poprawił?
- Nie - burczę.
- A co ciekawego w szkole? - Wersal jak zawsze.
- Normalka.
- A w domu? - Babi jest nie do starcia.
- Ona jest nie do wytrzymania.
- Wytrzyj buty.
Przechodzimy do kuchni. Babi wstawia wodę na herbatę, wyjmuje z kredensu kawałek piernika.
- Po obiedzie - fuka na mnie, gdy skubię ciasto. - I umyj ręce.
- A co będzie?
- Ziemniaki, jajka sadzone i surówka. Możesz zacząć skrobać marchew.
Koszyczek z jarzynami, obieraczka z czerwoną rączką. I do roboty.
- Babi, czy ty też chciałaś zamordować swoją matkę?
- Też? - podnosi wyskubane brwi do połowy czoła. -  Nie, ja nie chciałam. Moja mamusia umarła, gdy miałam dwa lata. Wychowywała mnie cicioa Marysia. Starsza siostra mamusi - mówi spokojnie.
Ale ze mnie krowa! Zrobiłam jej przykrość.
- Zapomniałam... Całkiem wyleciało mi z głowy - burczę.
"Przepraszam" nie chce mi przejść przez gardło.
- Znowu wojujesz?
- Muszę - mówię z przekonaniem. - Ona mnie niszczy.
- Większej bzdury chyba nie słyszałam! Ewa cię niszczy? Michalino, przejrzyj wreszcie na oczy.
- Oj, nie chcę cię słuchać! - prycham.
- Za dużo rzeczy nie chcesz. Tak się nie da żyć.
- Ja miałam trudne dzieciństwo!
- Ewa też.
- Tak? Miała chroniczny katar, co? - szydzę.
- Twój dziadek pił... - słyszę, ale nie rozumiem. O dziadku wiedziałam tylko, że lubił grzybową, grał na grzebieniu i umarł dość młodo. Miał wypadek. Wpadł pod tramwaj. Albo autobus. Nie pamiętam. Babi chyba czyta w moich myślach: - Był pijany, kiedy wszedł na torowisko. - Czyli jednak tramwaj. Pijak dziadek, moja kochana Babi, moja mama. Co za koszmar!
- Smutno ci było? - szepczę. I w tym samym momencie zdaję sobie sprawę, ze to najgłupsze pytanie, jakie mogłam zadać. Kiedy smutno? Gdy pił, czy gdy umarł?
- Bardzo smutno - kiwa głową, ale jakoś tak w zwolnionym tempie. - Bo to był kiedyś dobry człowiek...
- Dobry? - powtarzam z głupią miną.
- Dobry - mówi z przekonaniem. - Ale poczułam też ulgę, że...Ewa nie będzie musiała być już świadkiem awantur, że mnie więcej... nie uderzy. - Babi ma dziwny wzrok, w ogóle dziwnie wygląda. Pierwszy raz ją taką widzę, pierwszy raz tak rozmawiamy. - Uwierzyłam, że nareszcie poukładamy sobie życie.
- I poukładałyście? - bardziej stwierdzam, niż pytam.
- Na tyle, na ile umiałyśmy. Co z tą marchwią? - mówi już swoim normalnym głosem.
Biedna Babi... Musiała nieźle dostać od życia. Co takiego przeskrobała w poprzednim? Co przeskrobał dziadek, że był z niego taki kawał drania? Sorry. Najpierw "dobrego człowieka"? A moja mama w tym wszystkim? A teraz ja?
- Ale przecież chodzisz do tego pijaka na cmentarz! - Tego nie mogłam skumać.
- To był mój mąż! - mówi surowo, jakby to było wytłumaczenie. - Ojciec mojego dziecka. Nie może być inaczej.
Coś mi tu nie pasuje.
- Babi, tylko dlatego? - Kładę rękę na jej pomarszczonej dłoni.
- Kochałam go - mówi cicho. Z taką miną, jakby wyznawała swój największy grzech. - Bardzo."

Wydawnictwo Literatura


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz