środa, 26 maja 2010

"ARYSTOTELES" Dick King-Smith

Czy wyobrażacie sobie czarownicę bez kota? Oczywiście, że nie! A czy ta sama czarownica powinna być miła, pomocna i kochająca zwierzęta i ludzi? A czemu nie? Taka bowiem jest Belladonna. Może nie tak ładna i młoda sugeruje imię, bo wiekowa już, siwa z długim nosem i sterczącą brodą, ale za to troskliwa i przeurocza. Kiedy zobaczyła maleńkie białe kociątko, niewiele myśląc zabrała je do siebie, choć powinnien to raczej być kruczoczarny stary kocur. Ale w życiu potrzeba czasem zmian. A ile kłopotów i wybryków narobił Arystoteles to tylko ona sama mogła wiedzieć. I nawet jej magia nie potrafiła dodać mu madrości i powagi. Pewnie to i lepiej, bo nic tak nie uczy życia jak własne doświadczenia. Czarownica jednak była bardzo wyrozumiałą kobietą. Wiedziała, że jej ulubieniec ma przed sobą dziewięć żyć, które nasz niesforny i ciekawski świata bohater szybko wykorzysta. Opiekunka byla świadkiem wielu zabawnych, ale rownież niebezpiecznych przygód podopiecznego. Arystoteles poznał więc budowę całego komina wpadając do niego przez dach, smak mleka przewracając na siebie zapełniony nim po brzegi dzbanek. Następnie topił się w lodowatej rzece, a także omal nie wpadł pod pociąg. Miał też niemiłe spotkanie z psem, co najbardziej zapamiętał. Wszystkie te wydarzenia ujmowały kociakowi kolejne życia, czym martwiła się poczciwa czarownica. Ale może w końcu Arystoteles dojrzeje i stanie się prawdziwie poważnym czarodziejskim kotem? Zaglądnjcie do tej uroczej książeczki by się o tym przekonać!


"Arystoteles, wścibski jak wszystkie koty, wsunął łebek do budy i spróbował zobaczyć coś w ciemności. Nareszcie zaspokoił swoją ciekawość. W środku leżał na brzuchu jakiś wielki zwierz, trzymający wielką głową na równie wielkich łapach. To on wydawał te wszystkie niepokojące dźwięki i zapachy.
Tak oto Arystoteles po raz pierwszy w życiu zobaczył psa. Ale skąd mógł wiedzieć, że psy z reguły nie przepadają za kotami.
Sam zapach tego zwierzęcia i dźwięki, jakie z siebie wydawało, podpowiedziały jednak kociakowi, że lepiej będzie trzymać się od niego z daleka. Odstraszały go także białe, ostre kły, które błyskały przy każdym chrapnięciu.
I całe szczęście, bo brytan był nie tylko wielki, ale i groźny, a do jego zadań należało pilnowanie farmy. Na grubej szyi mial nabijaną ćwiekami obrożę, do której przyczepiony był solidny łańcuch, przybity z drugiej strony do budy.
Kociakowi nawet się nie śniło, że ten łańcuch uratuje cztery jego ostatnie życia, których o mało nie stracił za jednym zamachem"


ilustrował Bob Graham
http://www.egmont.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz