czwartek, 3 grudnia 2009

"MONTEDIDIO" Erri De Luca


Powieść prawdziwe porywająca i wciągająca, sama nie wiem dlaczego. Może, że sama mam dzieci i teraz chętnie czytam o tym jak dojrzewają, jak się zmieniają. Starsza córka coraz mądrzejsza, a także bardziej świadoma, wymaga innej niż dotychczas uwagii. Nie pamiętam dokładnie jak czułam się w jej wieku. Jednak wiem jedno, bez względu na tło książki, czas powieści i charakter bohaterów, każde dziecko wymaga indywidualnego podejścia i rozmowy. Chcę jednak nabyć troszkę teorytycznego doświadczenia, by w praktyce popełnić jak najmniej błędów. Fabuła "Montedidio" jest prosta i skromna. Tak myślałam na początku. Ot takie sobie wspomnienia, zapiski 13-letniego chłopca, pracującego u stolarza Errico. W międzyczasie zaprzyjaźnia się z szewcem żydowskiego pochodzenia Rafaniellem. W miarę jak poznajemy myśli, problemy i losy wszystkich bohaterów, chłopiec dojrzewa, rośnie, mądrzeje. Jest to ujęte i przedstawione w tak czysty, niebanalnie symboliczny sposób, że ciężko oderwać się od lektury. Czytelnik nawet nie zauważy jak często autor podrzuca symbole, alegorie i jak łatwo odnoszą się one do prawdziwego życia. Być może dla każdego mogę one znaczyć co innego, choć niektóre rzeczy są tak wymowne, że chyba jednak uniwersalne. Bumerang, kawałek akacjowego drewna, prezent od ojca, symbolizuje według mnie, dzieciństwo. Główny bohater ciągle ćwiczy sobie na nim mięśnie, ale nie wypuszcza z rąk, czekając na odpowiedni czas. Skrzydła wyrastające z garbu szewca przygotowują ich obu na wieczne rozstanie. Szczere rozmowy męskie pobudzają wyobraźnię chłopca, rozwijają psychikę. Zaś spotkania z Marią poruszają wrażliwą duszę, odkrywają nieznane uczucia i co najważniejsze pozwalają naturalnie przeżyć pierwsze uniesienia seksualne. Dorastający młody mężczyzna sam zauważa zmiany wewnętrzne i zewnętrzne. Jest z nich dumny. Zaczyna rozumieć sens życia, istotę bytu własnego i innych. Czytając tę książkę miałam wrażenia rozpędzania się autora w miarę swojego pisania, byna końcu się kumulowały i sięgnęły zenitu wszystkie wątki. Wtedy nastąpuje ich ostateczny "wybuch" łączący się z fajerwerkami i sztucznymi ogniami Nowego Roku, w który wchodzą wszyscy bohaterowie. Ale właśnie jedni zaczynają, a inni kończą pewien etap swego życia. Dla każdego bowiem przełom ten stanowił koniec starego i początek czegoś nowego nowego. Powiecie: nic nowego. To prawda, ale to jest w tym najciekawsze by umieć to zauważyć i faktycznie coś zrobić, by nowy czas był owocny i lepszy. Jednym słowem książka warta uwagi. Dla mnie dzięki temu, że nie jest literacko "pyszałkowata" i wyniosła, jeśli można tak powiedzieć o książce. Mówi o tak ważnych sprawach ludzkich jak śmierć, dojrzewanie, sex czy nienawiść, ale wcale tego nie daje nam odczuć. Uderzyła mnie moralnie, a jakże. Wzruszyłam się, bo przeżywałam emocje bohaterów, ale nie zniechęciła. Wręcz przeciwnie -książka da do myślenia i może coś we mnie zmieni. Tego Wam i sobie życzę.

"Kiedy nagle czujesz tęsknotę, to nie jest żaden brak, to obecność, to odwiedziny, odwiedzają cię ludzie, kraje, przychodzą do ciebie z daleka i przez chwilę dotrzymują ci towarzystwa. A więc za każdym razem, kiedy pomyślę, że mi czegoś brak, to mam to nazywać obecnością? Właśnie tak, w ten sposób każdy brak radośnie przywitasz, przyjmiesz z otwartymi ramionami. W takim razie, kiedy już pan sobie poleci, nie mam odczuwać braku? Nie, mówi, kiedy o mnie pomyślisz, zawsze będę obecny. Zapisuję na rolce słowa Rafaniella, które odwróciły brak do góry nogami, i tak jest lepiej. On robi z myślami to samo, co z butami, kładzie je odwrotną stroną na swoim stoliku i naprawia."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz