piątek, 19 lutego 2010

"SEN, KTÓRY ODSZEDŁ" Anna Onichimowska

 Prawdziwie senna książka, o śnie, śniąca... Czytając ją czułam się trochę jak Alicja w Krainie Czarów. Tyle niezwykłych przygód i taka tajemnicza aura. Przeżywałam wraz z Tomkiem jego gonitwę w poszukiwaniu Snu, który odszedł. Chłopiec i jego pluszowy zając Filip nie mogli zasnąć. To znaczy mogli i spali, ale nie przyszedł do nich żaden sen. Postanowili go odszukać. Nie była to prosta sprawa, bo Sen ciągle uciekał, zawsze był przed nimi. Tak im się wowóczas wydawało, dlatego brnęli do przodu, biegnąc czy jadąc pociągiem. Spotkali przy tym gadającego Kota, krzyczącego Policjanta, Sowy z wielkimi żółtymi oczami, przemiłą Babcię, aż w konću Pana w Kapeluszu. Każdy z nowych znajomych wskazywał im drogę do Snu, opowiadając przy tym czym dla niego jest Sen. A każdy ma i powinien mieć inny, nie ma jednego i tego samego Snu. Jeden jest kótki, inny długi, kolorowy lub też czarno-biały. Byleby nie był nudny. Najważniejsze jednak, aby przyszedł.  Tych, którzy ciągle się śpieszą i nie myślą nawet o spaniu, Sen nie dogoni. Nigdy nie sprawi im prawdziwego odpoczynku duszy i ciała. A przecież we Śnie wszystko jest możliwe, zdarzyć się może to czego nigdy nie doczekamy w rzeczywistości. To nasze marzenia, pragnienia i skryte myśli, których nie wypowiemy. Wydawać by się mogło, że to najwspanialsza rzecz jaka może nam, ludziom, się przytrafić. Nie potrafimy tego docenić. A powinniśmy się zanurzać w tych nieogarnionych bezkresach wyobraźni,  należy to pielęgnować, by nie zwariować żyjąc tylko na jednej płaszczyźnie. Szczęśliwy ten, kto śni, nieważne jakie sny przychodzą, ważne by Sen był i dał wytchnienie. By zawiódł nas tam, gdzie nigdy nie dojdziemy. By dawał nadzieję na lepsze jutro i na inny lepszy byt. 
Tomek i Filip znaleźli Sen, w końcu. Wtuleni w siebie, nakryci ciepłą kołderką, marząc o ciasteczku, marchewce, ukołysani miłym głosem Babci. No właśnie bo to chyba najistotniejsze, by ogarnął nas błogi i niezakłócony spokój. Aktóz inny może nam go dać, jak nie kochająca bliska osoba.
Niesamowitą atmosferę wprowadziła do książki ilustratorka. Swoimi ciemnymi, trochę mrocznymi, ale jakże miękkimi i ciepłymi obrazami. Dzieła pani Krystyny Lipka-Sztarbałło są jak sen. Przecież inaczej być nie mogło. Myślę, że jej udało się złapać Sen i zamknąć w tej cudnej książce. Przymglone, konturowe, leciutko rozświetlone migawki wizualizacji wnętrza naszej senności. Delikatne i ulotne, ale bardzo sugestywne i wymowne. Zapadają w pamięć, jak niektóre sny. Których się nie zapomina. Jeśli wogóle do nas przychodzą. Jeśli im na to pozwolimy.

"Była to malutka stacyjka, zupełnie inna od dworca, na którym wsiadaliśmy. Cicha, ciemna, nie było tu ani ludzi - nawet pana dróżnika ani zawiadowcy - ani żadnych pociągów. Tylko drzewo i tablica z napisem: Sen. No i - pod drzewem...
- Widzisz? - szepnął Filip, przytulając się do mnie.
- Tak - odszepnąłem. - To musi być on.
- Skąd wiesz? - spytał zając.
- Zobacz, jaki ma kapelusz... - wyjaśniłem najlepiej jak umiałem.
Pan w Kapeluszu siedziął przy biurku i pisał coś w ogromnej księdze. Nie zwracał na nas żądnej uwagi, chociaż podeszliśmy już całkiem blisko i przyglądaliśmy mu się w milczeniu. Nigdy jeszcze nie widziałem takiego kapelusza. Był czarny i tak olbrzymi, że co chwila zahaczał o najwyższe konary drzewa.
- Zawsze miałem słabość do dużych kapeluszy - odezwał się, nie podnosząc znad księgi głowy. - Uważacie, że mi w nim nie do twarzy?
Nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć, bo jak do tej pory nie widziałem jeszcze jego twarzy, tylko ten kapelusz. Milczałem więc, czekając, aż na mnie spojrzy. Filip chyba też czekał, bo nic nie mówił, tylko co chwila mnie szturchał."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz